Drogi Widzu, podczas świadczenia usług przetwarzamy dostarczane przez Ciebie dane zgodnie z naszą Polityką RODO. Kliknij aby dowiedzieć się jakie dane przetwarzamy, jak je chronimy oraz o przysługujących Ci z tego tytułu prawach. Informujemy również, że nasza strona korzysta z plików cookies zgodnie z Polityką cookies. Podczas korzystania ze strony pliki cookies zapisywane są zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz wycofać zgodę na przetwarzanie danych oraz wyłączyć obsługę plików cookies, informacje jak to zrobić przeczytasz tutaj i tutaj. X
Kino Charlie
STRONA GŁÓWNA / REPERTUAR / ZAPOWIEDZI / WYDARZENIA / FESTIWALE / KINO / CENY BILETÓW / KONTAKT
FOTORELACJE / ZŁOTY GLAN / DLA SZKÓŁ / CHARLIE OUTSIDE / OPEN CINEMA / SKLEP / POLITYKA RODO

CZYTELNIA
Spis artykułów


Bryce Dallas Howard o pracy Larsem von Trierem

TO BARDZO BOLESNY TEMAT

Bryce Dallas Howard (Grace)

O pracy z Larsem von Trierem, swojej roli, osobistych doświadczeniach z rasizmem i uczuciach związanych z zastąpieniem Nicole Kidman w roli Grace:

Lars jest jednym z moich trzech ulubionych filmowców wszechczasów. Gdy dowiedziałam się, że mam przesłuchanie, byłam bardzo zaskoczona tym, że jestem w odpowiednim wieku - odpowiednia pod jakimkolwiek względem - do grania w jego filmie. Właściwie to dostałam histerii, bo po zobaczeniu Przełamując fale zaczęłam po cichu planować, że – w pewnym momencie – zacznę go śledzić i spróbuję jakoś dostać się do któregoś z jego filmów.

Pierwszy raz zobaczyłam Przełamując fale na kasecie wideo. Dostałam na jego punkcie prawdziwej obsesji, obejrzałam go chyba z 20 razy. Gdy usłyszałam, że mam lecieć do Kopenhagi, że poznam Larsa von Triera i będę z nim pracować, choćby przez te kilka godzin... było to dla mnie zupełnie niewyobrażalne. Nie w moim wieku, nie w takiej roli, w życiu!

Jakie to uczucie poznać Larsa von Triera i zostać zaakceptowaną do roli Grace?

Przyjęłam tę rolę bez dwóch zdań. Uważam, że Lars jest geniuszem i bardzo chciałam wziąć udział w jego twórczości, w jego filmie. Jednak denerwowałam się, bo słyszałam tyle plotek o nim, jego stylu pracy, i tak dalej... Tyle że, wiesz, mam serdecznie dosyć ludzi, którzy są bardzo mili, a tworzą gnioty. Dlatego uznałam, że zniosę wszystko, jeśli tylko polepszy to jakość mojego aktorstwa. A tak się dzieje w przypadku wszystkich aktorek, które z nim pracują.

Dlatego, gdy po przyjeździe do studia w Szwecji zostałam otoczona opieką i spotkałam się z niezwykłą troską o moje samopoczucie... to było dziwne. Nie byłam na to przygotowana. Hartowałam się, powtarzałam sobie: „Ok, jestem pewna siebie, nie będę się przejmować. Chodzi tylko o pracę, trzeba się skupić na pracy.” A okazało się, że nie chodziło tylko pracę, lecz także o związek z naprawdę niezwykłą osobą.

Jak postrzegasz tę Grace, Grace z Manderlay?

Cóż, nie jestem pewna. W pewnym sensie każdego dnia staje się ona nową osobą. Przeczytałam scenariusz kilka razy, lecz nie analizowałam go zbytnio. Miałam przeczucie, że Lars chce coś stworzyć i starałam się być tak otwarta, jak to tylko możliwe. Teraz...w piątym tygodniu zdjęć, Grace, którą Lars stworzył za moim pośrednictwem jest bardzo... cóż, ma bardzo silną wolę. Jest niesamowicie zdeterminowana i bardzo uczuciowa, a jej problemy wynikają z tego, że czasem życie uczuciowe wchodzi w paradę jej determinacji.

Wszystko jest z nią w porządku, jest bardzo dobra w byciu uczuciową, i bardzo dobra w byciu zdeterminowaną – jednak gdy te dwie rzeczy zaczynają się mieszać, Grace ładuje się w gigantyczne kłopoty. Jest też bardzo dziecinna i niewinna. Jest optymistką i w wielu kwestiach ma idealistyczne poglądy.

Tak więc mamy naturę dziecka i niewinność, przemieszaną z potrzebą bycia intelektualistką, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze potrzeba kontroli. Ona myśli, że ma ogromną samokontrolę, co przyprawia ją o kłopoty. W pewnym sensie jest ... ślepa i desperacko próbuje poradzić sobie w życiu za pomocą innych zmysłów.

Lars von Trier powiedział, że oczekuje silnych reakcji ze strony wielu Amerykanów. Uważa, że znienawidzą Manderlay. Czy po przeczytaniu scenariusza miałaś jakieś zastrzeżenia?

Nie, żadnych. Teraz jednak, gdy gram w tym filmie, wiem już, że to bardzo bolesny temat; gdy czytałam scenariusz w domu – będąc białą Amerykanką – nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo. Po prostu uważałam, że to ważna historia, którą należy opowiedzieć, że to stanowisko powinno zostać przedstawione. Ale potem, gdy tu przyjechałam i dowiedziałam się więcej o niewolnictwie i po prostu – nawet nie chodziło o rozmowy – poprzebywałam z tymi wszystkimi aktorami... Człowiek w pewnym sensie zyskuje świadomość tego, jak prawdziwy jest to problem.

Tak więc: zastrzeżenia? Nie, nie, nie, absolutnie żadnych!

Niektóre rzeczy trzeba zmienić, a według mnie tak właśnie należy się za to zabrać. Nikt już teraz nie słucha polityków, ludzie chodzą za to na filmy. A gdy idą do kina, nie są z góry nastawieni defensywnie, podczas gdy tak właśnie jest, gdy słuchają polityków. Filmy są medium, za pomocą którego można przekazywać nowe treści i różne punkty widzenia, więc według mnie jest to naprawdę ważna sprawa.

Po zniesieniu niewolnictwa w Ameryce nie nastąpiło zrównanie ras, lecz – zwłaszcza na Południu – segregacja i rasizm. Czy masz jakieś osobiste doświadczenia z rasizmem?

Pierwszy raz zrozumiałam, czym jest rasizm, gdy byłam w Louisianie. Wielu członków mojej rodziny pochodzi z Południa. Jechałam akurat samochodem ze znajomymi mojego dziadka. To wspaniali ludzie, naprawdę cudowni, a ja świetnie się bawiłam. W pewnym momencie jednak przejechaliśmy koło szkoły i zobaczyliśmy młodą, czarną matkę pchającą wózek, w którym siedziała jej bardzo jasnoskóra córeczka – oczywiste było, że jej ojciec jest biały. I wtedy jedna ze znajomych dziadka, kobieta, którą naprawdę lubiłam i szanowałam, powiedziała: „Ech, to obrzydliwe!”. Spytałam, o co jej chodzi, a ona odparła: „Sprowadzanie na ten świat mieszanych dzieci... Mieszanie dwóch ras jest obrzydliwe. Nie mam nic przeciwko tej młodej matce, ale żeby rodzić dziecko mieszanej rasy... To niesprawiedliwe, to okrutne...”

Byłam zupełnie zdezorientowana. Wydało mi się to dziwaczne, ponieważ wychowałam się w środowisku, w którym nigdy nawet nie myślało się o kolorze skóry. To była naprawdę surrealistyczna sytuacja. W efekcie wytworzyło się we mnie ogromne uprzedzenie do Południa. Momentalnie jedna uwaga rzuciła cień na nich wszystkich tych ludzi. I nadal to czuję.

A jeśli chodzi o moje rasistowskie myśli, to każdy chyba ma nadzieję, że ich nie ma, ale ostatecznie wszyscy, włącznie ze mną, wykształcili jakieś stereotypy, więc... rzadko chodzę ulicami Harlemu o 3 nad ranem, bo mam jakieś wyobrażenia o tej dzielnicy. To żenujące, ale nawet po nakręceniu tego filmu chyba bym tam nie poszła. Mówię sobie, że bym to zrobiła, ale wiem, że zjadłyby mnie nerwy. I mogłabym sobie tłumaczyć, że boję się nie z racji koloru skóry mieszkańców tej dzielnicy, lecz z powodu poziomu przestępczości, ale przecież nie mam pojęcia jakie są współczynniki przestępczości dla konkretnych obszarów. To wszystko zasłyszane opowieści, przecież nigdy tam nie byłam.

Scena seksu między Grace i Timothym – czy według ciebie jest to scena miłosna, upokorzenie, czy wręcz gwałt?

Jeśli o mnie chodzi to nie uważam tego za gwałt, ani za scenę miłosną. Widzę ten akt jako katharsis, ale z technicznego punktu widzenia jest to z całą pewnością scena miłosna. Grace jest jej dobrowolną uczestniczką. Timothy naprawdę ją pociąga, jest bardzo czuły. Jednak dla mnie w scenie tej nie chodzi o sam akt, o stosunek, lecz o to, że ona wreszcie popuszcza sobie wodzy. Ma ogromną samokontrolę i umiejętność tłumienia swych uczuć, a w tym momencie po raz pierwszy wydobywa się z tego kieratu i w pewnym sensie po raz pierwszy wyraźnie widzi otaczający ją świat.

Potem zaczynają się zamieszki i giną ludzie, lecz tuż przedtem, gdy Timothy i Grace kochają się – jest to ta jedyna, krótka chwila, gdy czuje się jakąś nadzieję... tak, według mnie chodzi tu o nadzieję, to scena pełna nadziei. No a zaraz potem ta nadzieja jest miażdżona.

Jak myślisz, dlaczego Timothy zakrywa twarz Grace, gdy się kochają?

Ja to postrzegałam jako jakąś tradycję afrykańskiego plemienia Munsi, czy coś w tym stylu, możliwe jednak, że był to zabieg umożliwiający Grace bycie w tej chwili samą - w przeciwieństwie do bycia z nim. W ten sposób ona uzyskuje swoje katharsis, ponieważ nie jest to akt, w którym uczestniczy wspólnie jeszcze kimś. To tak, jakby była tam sama.

Jak byś porównała ten scenariusz i ten film do Dogville?

Myślę, że ten scenariusz jest o wiele mocniejszy i podstępnie wplotłam to w rozmowę z Larsem. Rozmawialiśmy o trylogiach, a ja powiedziałam „To zabawne, że w trylogiach najlepsza jest zawsze druga część”. Myślę, że tak jest też tym razem. Pod względem dramatycznym jest to lepszy film. Jest o wiele więcej konfliktów dramatycznych, cała historia jest o wiele bogatsza, a także – według mnie – bardziej prowokacyjna...

Dogville jest niesamowitym filmem, oglądałam go z zapartym tchem. Manderlay wzięło jednak to, czym było Dogville, i wzbogaciło o kolejne elementy. Według mnie tok fabuły jest tu o wiele bardziej wciągający i intrygujący. Jednocześnie zaś nowy film, podobnie jak jego poprzednik, jest wnikliwy i prowokacyjny.

Myślę, że Manderlay może być niesamowitym filmem komercyjnym. Dzieło Larsa nie będzie komercyjne, ale można by wziąć ten scenariusz i nakręcić z niego wielką epicką produkcję. W Dogville według mnie chodziło o coś innego. To było osobiste, było bardzo ważne dla metody Larsa. Tym razem jednak... No wiecie... Myślę, że Manderlay jest doskonałe.

Ostatnie pytanie: czy obawiałaś się wcielenia w Grace po Nicole Kidman?

Nie, w żadnym wypadku. Nie uważam ich nawet za tę samą postać. To zupełnie inne role i mam nadzieję, że aktorka, która zagra Grace w trzecim filmie Larsa, Wasington, zda sobie sprawę z tego, jakie ma szczęście.

Wiem, że nie będę mogła zagrać Grace w tym filmie, bo tak już jest. Nie może znów wziąć mnie, ale szczerze mówiąc myślę o tym każdego dnia. To będzie dla mnie wielka strata, będzie mi bardzo smutno, ale jakoś sobie z tym radzę... a przynajmniej próbuję.

Pewnego wieczora Lauren [Bacall] wspomniała o Wasington i powiedziała, że trzecią Grace powinna być Cate Blanchett. Lars spuścił wzrok, a to dobry znak...

DOBRZE BYĆ BŁAZNEM W SŁUŻBIE GENIUSZA

Willem Dafoe (ojciec Grace)

O byciu zdezorientowanym podczas pierwszego dnia zdjęć i cudownej swobodzie, jaką poczuł rezygnując z kontroli i ograniczając się do dostarczania budulca Larsowi von Trierowi, reżyserowi, któremu naprawdę trzeba się poświęcić całkowicie, zarówno w roli aktora, jak i widza:

Oczywiście widziałem Dogville i znałem parę innych dzieł Larsa, ale mimo to dziwnie się poczułem, gdy tu przybyłem.

Lars powiedział: „Słuchaj, niczego się nie bój”, i w zasadzie kazał mi nie martwić się o dialogi, o blokowanie kamery – miałem po prostu odegrać scenę. Takie przynajmniej ja miałem wrażenie. Było to niezwykle wyswobadzające uczucie.

Większość aktorów podchodzi do tego nieufnie, ponieważ człowiek bardzo się wtedy wystawia. Jednak z drugiej strony takie podejście nadaje ci też ogromną władzę. Możesz wyzbyć się pewnego rodzaju zahamowań, co oczywiście wymaga od ciebie pełnego zaufania wobec reżysera. Jesteś błaznem, ale dobrze się czujesz w tej roli, jeśli jesteś nim w służbie artysty, geniusza. Niedobrze jest być błaznem w służbie błazna.

Jak ci się podobało Dogville?

Było bardzo interesujące z aktorskiego punktu widzenia. Widziałem ten film dwukrotnie, i za drugim razem podobał mi się o wiele bardziej. To jedno z tych dzieł, którym trzeba się naprawdę poświęcić, bo jest całkiem długie i powolne. Dlatego trzeba praktycznie wprowadzić się w swego rodzaju trans, by odebrać je we właściwy sposób – nawiasem mówiąc właśnie w ten sposób najbardziej lubię oglądać filmy.

Czy miałeś jakieś zastrzeżenia do tego filmu?

Właściwie to uważam, że Amerykanom temat niewolnictwa jest bliższy, niż większości ludzi. W końcu chodzi o naszą historię. To Europejczycy nie mają o nim większego pojęcia. Nigdy z nim nie żyli, więc podchodzą do niego w inny sposób.

Wiele krajów europejskich, włącznie z Danią, czerpało ogromne zyski z niewolnictwa. Uważasz, że Amerykanie lepiej radzą sobie ze swoją historią, niż Europejczycy?

Cóż, Amerykanie sobie z nią poradzili, ale nie powiedziałem, że zrobili to lepiej. Jestem wystarczająco stary, by pamiętać Ruch Praw Obywatelskich. Jednak widzę ten film także jako metaforę pewnego rodzaju kolonializmu i z pewnością kojarzy mi się z tym, co obecnie dzieje się w Iraku.

Gdzie Amerykanie, podobnie jak Grace w Manderlay, ostatecznie narzucają innym demokrację?

Tak, przynajmniej w tym rozumieniu, że idzie się gdzieś z założeniem, że wie się, co jest dobre dla mieszkających tam ludzi. Myślę, że to świetnie współgra z tym, co mówi ojciec Grace, bo to właśnie taka naiwność i arogancja sprawiła, że myśleliśmy, że Amerykanie będą w Iraku tylko przez krótki czas, i że wyświadczamy tym ludziom przysługę.

Teraz widzimy, jak wszystko się rozpada, podobnie jak ma to miejsce w Manderlay, i to nam znowu przypomina, że ludzie muszą sami zdobyć wolność.

Jesteś bardzo krytyczny wobec Ameryki i jej polityki, ale czy nie masz – podobnie jak niektórzy inni Amerykanie – ochoty powiedzieć „Cholera, Lars, nie znasz nas i nie rozumiesz’?

Nie sądzę, by ten film był wyłącznie o Ameryce. Mówi o całym świecie. A jeśli o mnie chodzi, to nie identyfikuję się tak bardzo z Ameryką – dużo podróżuję i mam wystarczająco dużo znajomych w innych miejscach świata. Do tego mieszkam w Nowym Jorku, któremu daleko do typowego amerykańskiego miasta.

Jednak jednocześnie uwielbiam Stany Zjednoczone. Naprawdę. I lubię Nowy Jork. To miasto, które nieustannie się zmienia, a to co się tam dzieje zawsze jest ciekawe. Jest surowe, ale także bardzo bliskie ludzkiej rzeczywistości. Na swój zabawny sposób, pomimo swej surowości, jest to jedno z najbardziej kreatywnych, pełnych współczucia miejsc na świecie.

Mówi się o Wschodzie i Zachodzie, o tradycjach chrześcijańskich i tradycjach islamu, o kolorze, czy religii – Myślę, że Europejczycy i Amerykanie jadą na jednym wózku. Różnice między nimi są trochę sztuczne, ale Europejczycy nie znoszą o tym słuchać, bo mają tendencję do postrzegania Ameryki jako swego rodzaju militarystycznego supermocarstwa – co jest prawdą, lecz nie jedyną.

Gdy zobaczyłem Dogville i usłyszałem, że to opowieść o Ameryce, roześmiałem się, bo mnie bardziej przywodziło ona na myśl małe europejskie miasteczko... Ten rodzaj wąskotorowości, sztucznego liberalizmu, radosnego ducha wspólnoty, który cechuje niektórych mieszkańców Dogville, mnie bardziej kojarzy się z Europą, niż z Ameryką. Nie uważam, by Lars był anty-amerykański. Jego interesują pewne zachowania, a jego poczucie sprawiedliwości i światopogląd wykraczają poza to, co pisze się w gazetach i to, co obecnie dzieje się na świecie. Nie jest to polemika polityczna. Dla mnie jego filmy są raczej filozoficzne.

NIEWOLNICTWO JEST GŁĘBOKO OSADZONE W PSYCHICE WSZYSTKICH AMERYKANÓW

Danny Glover (Wilhelm)

Dogville naprawdę mną poruszyło. Przede wszystkim przemówił do mnie styl i chyba odwaga, jakiej wymagało zrealizowanie tego filmu, nakręcenie go. Rozbudził on we mnie zainteresowanie Larsem i jego nowym filmem, więc przeczytałem scenariusz, ale od samego początku miałem do niego zastrzeżenia.

Jakie zastrzeżenia?

Nie przemówił do mnie. Gdy czytam scenariusz, próbuję postrzegać się jako bohatera tej historii i jednocześnie ocenić reakcje publiczności, zwłaszcza jeśli jest to historia, która w tak poważny sposób mówi o kwestii niewolnictwa i jego następstw, a ma bardzo stereotypowych bohaterów.

Z powodu tych zastrzeżeń początkowo odmówiłem zagrania w filmie. Potem, opowiedziawszy o tym Vibeke [Windelov, producentce filmu], przeczytałem scenariusz ponownie - chciałem się przekonać, czy czegoś nie przeoczyłem. Za drugim razem jednak moja reakcja była podobna.

Miałem wrażenie, że sposób, w jaki Lars próbuje prowokować publiczność był... Prowokacyjne filmy mogą mieć ogromny wpływ na to, jak postrzegamy różne rzeczy, ale kwestia niewolnictwa jest bardzo głęboko osadzona w psychice, w podświadomości i psychice wszystkich Amerykanów, a zwłaszcza tych, którzy byli ofiarami tego systemu.

Moje zastrzeżenia jednak nie dotyczyły tego, że scenariusz jest prowokacyjny – a jest. Chodziło raczej o to, że historia ta od początku do końca została opowiedziana wyłącznie z perspektywy białych, oraz że obrazy przedstawione w tym ujęciu są bardzo silne.

Mimo to nie przestawałem myśleć o samej opowieści; nie mogłem się od niej uwolnić; dlatego po jakimś czasie przyjąłem tę rolę.

A czy teraz, gdy już pracuję z Larsem... czy te ostatnie trzy miesiące były swego rodzaju objawieniem? Tak! Myślę, że w przypadku każdego aktora były takie momenty, które nadały temu scenariuszowi kolejny poziom intymności; taki sam, jaki zobaczyłem w Dogville, a którego brakowało mi w scenariuszu Manderlay. Mam nadzieję, że mój – oraz innych aktorów – udział w istotny sposób wpłynie na ten film.

Czy sądzi pan, że należy uważać ten film za bardzo anty-amerykański?

Nie wiem. Cóż, pewnie w jakimś stopniu tak. Sam nie przemogłem jeszcze własnych zastrzeżeń, ale gdy dociera się do punktu, w którym jest Lars – i ja – to przestaje być to ważne. Na niektóre rzeczy można sobie pozwolić...

On jest wspaniałym, zdolnym reżyserem. Nie z tych, którzy strzelają sobie w stopę, albo potykają się o własne sznurowadła. Poza tym, jeśli przekonuje cię jego koncepcja, jego założenie, to od razu jesteś lepiej przystosowany do obejrzenia tego filmu. A przecież wiemy, że większość ludzi, którzy obejrzą Manderlay to widownia, która - przynajmniej w podstawowym stopniu - rozumie Larsa jako twórcę, nieprawdaż?

Więc teraz, w środku pracy nad filmem, przekonuje pana jego koncepcja?

Cóż, niezależnie od tego, jaki film się kręci, nawet jeśli jest to film akcji, zawsze trzeba być przekonanym do wizji reżysera. Trzeba wierzyć w niego i jego pomysły. Jeśli ci się to nie uda, to uciekaj gdzie pieprz rośnie. Jednak jeśli chodzi o wybory, których dokonuje się jako aktor, to w ostatecznym rozrachunku to ty ponosisz za nie odpowiedzialność. Tylko ty wiesz, czego naprawdę chcesz dokonać.

Film ten jest w pewnym sensie satyryczny, bo trudno dosłownie podążać za linią narracji. Dlatego trzeba w jakimś zakresie iść na ślepo. Potrafiłem to zrobić, bo instynktownie czułem, że Lars próbuje zrobić coś bardzo ważnego. Pomimo moich zastrzeżeń i pomimo tego, że moje instynkty są zabarwione wszystkim tym, co dzieje się w życiu i wszystkim, co przydarzyło się mi, uważam, że poradzić sobie z tym uświęconym tematem można tylko przez przypominanie o nim ludziom.

Czy film ten sprowokuje ludzi do dyskusji? Oczywiście, że tak. Czy wszystkie jej skutki będą dobre? Być może nie! Czy wszystkie będą bezpieczne? Nie jestem tego pewien. Ale nie boję się reakcji ludzi; moje życie tak czy owak nie należy do bezpiecznych.

Dlatego koncentruję się głównie na tym, by podejść do tego jakże bolesnego tematu w najlepszy z możliwych sposobów. Temat niewolnictwa jest bolesny dla tych, którzy byli jego ofiarami, ale także dla prześladujących. Jest bolesny dla wszystkich Amerykanów.

Cała koncepcja niewolnictwa zasadza się na całkowitym odczłowieczeniu czarnych ludzi. To kastracja czarnych mężczyzn, i nie ulega wątpliwości, że był to system bardzo starannie wykoncypowany. System podstępny i doskonale dopracowany: Bierzesz jakiegoś człowieka i zabijasz w nim świadomość tego, kim jest, a następnie w zasadzie sprowadzasz go do roli czegoś niewiele lepszego od bydła. Nie, tym właśnie byli: bydłem!

A mimo to, po zniesieniu niewolnictwa, Ameryka nie była gotowa uznać Czarnych za ludzi równych sobie. Nawet w dzisiejszym świecie więcej czarnych ludzi znajdziesz w więzieniach, niż w szkołach średnich. Co to mówi o naszym kraju? Ano to, że musimy wytworzyć zupełnie nowy sposób postrzegania niewolnictwa i jego następstw, oraz najbardziej wstydliwych aspektów rasowej niesprawiedliwości.

Wychowałem się i mieszkałem w San Francisco, więc moja sytuacja była inna, ale miałem z tym problemem styczność w dzieciństwie, gdy odwiedziłem dziadków w rolniczej Georgii, oraz gdy pojechałem na Południe na przełomie lat 50-tych i 60-tych: oddzielne osiedla, oddzielne szkoły, oddzielne drzwi, oddzielne łazienki, oddzielne sektory w autobusach.

Jako młodego dzieciaka bardzo mnie to złościło. Bardzo złościło mnie samozadowolenie moich dziadków. Nie rozumiałem, że ich przeżycie często zależało od delikatnej równowagi pomiędzy tym, co mogą powiedzieć, czy zrobić, a tym, czego im nie wolno. Będąc młodym chłopakiem z San Francisco nie rozumiałem warunków życia moich dziadków, złożoności ich egzystencji i kruchości tej równowagi.

Są różne reakcje na ucisk i rasizm; którą z nich pan popiera?

Cóż, ktoś kiedyś powiedział, że walka jest terapeutyczna, a choć czasem przytłacza mnie ogrom tego, z czym musimy sobie poradzić, to mimo to uważam, że to prawda. Przede wszystkim chcę, by o nim pamiętać, byśmy rozmawiali o tym, jak możemy choć odrobinę coś na to poradzić.

Wystarczy coś zrobić. Budzę się rano i myślę o tym, co chcę zrobić na tym świecie. Każdego ranka budzę się, i niezależnie od tego, czy jestem głupcem, czy jakimś dinozaurem, żyjącym w innej epoce, chcę być mądrzejszy. Czytam o różnych rzeczach i chcę porozmawiać o nich ze swoimi braćmi. Chcę, byśmy znaleźli dla siebie nawzajem użytek i tworzyli dialog, oraz – mimo tego, że jesteśmy niedoskonali – znaleźli jakiś sposób na to, by rozwinąć się i zmienić, zrozumieć odrobinę więcej i być zdolnym do większego współczucia.

LARS ZAWSZE JEST KONTROWERSYJNY

Lauren Bacall (Mam)

O odkryciu, że scenariusz Manderlay jest pełniejszy i lepiej napisany, niż Dogville, a z Larsem von Trierem pracuje się łatwiej:

Gdy dostałam propozycję ponownej pracy z Larsem i zagrania małej roli w Manderlay, byłam naprawdę zaszczycona, a ponieważ zdjęcia miały zająć tak mało czasu, pomyślałam sobie: a właściwie to dlaczego by nie zaliczyć kolejnego doświadczenia z von Trierem?

Jak się pani podobało Dogville?

Jak mi się podobał film, czy jak mi się podobało granie w nim?

Film.

O wiele bardziej, niż się spodziewałam. Nie jestem pewna dlaczego, ale miałam co do niego trochę obaw. Ostatecznie jednak spodobał mi się, nawet bardzo. Zawsze ciekawie jest zobaczyć coś, co się zrobiło. Nie koncentrowałam uwagi na swojej roli, bo naprawdę nie miałam w tym filmie nic do roboty; byłam ciekawa tego, co taki reżyser, jak Lars, zrobił z tym materiałem.

Jego wizja jest bardzo oryginalna i nie ma nic wspólnego z filmem w moim rozumieniu tego słowa. Jest zupełnie inna od tego, co mi wpojono w czasie mojej filmowej kariery. Jego podejście jest zupełnie inne i sądzę, że zostało ono w przeważającej części dobrze przyjęte w Ameryce. Paru krytyków uznało, że jest geniuszem, a złych recenzji nie było znowu tak wiele. Oczywiście była jedna fatalna, ale jeśli mam być szczera, to do niektórych z tych krytyków tak czy owak nie mam większego szacunku.

Porozmawiajmy o Manderlay. Jaka była pani pierwsza reakcja po przeczytaniu scenariusza?

Uznałam go za bardzo interesujący. W niektórych aspektach był według mnie lepszy od scenariusza Dogville, lepiej napisany. Treść była pełniejsza.

Czy wydał się pani też bardziej kontrowersyjny?

Filmy Larsa zawsze są kontrowersyjne. To kontrowersyjny reżyser.

Danny Glover powiedział mi, że miał zastrzeżenia do scenariusza, bo uważa, że niewolnictwo i jego następstwa zostały pokazane wyłącznie z punktu widzenia białego człowieka.

Nie zamierzam się w to zagłębiać. Każdy ma swój punkt widzenia. Film mówi o niewolnictwie, o plantacji w latach trzydziestych – o tym właśnie jest ten film. I co z tego? Jak się robi film, to się go robi, i kropka.

To nie dokument, więc nie zamierzam bawić się w polityczne konteksty i dogłębne analizy. Uważam to za pretensjonalne. Ludzie różnie zareagują na ten film, i tak właśnie powinno być. Gdy reżyser pisze scenariusz a aktor go czyta, i decyduje się na udział w filmie – a w tym wypadku większość aktorów tak właśnie czyni, ze względu na nazwisko reżysera – to musi słuchać się reżysera. To bardzo proste.

Myślę, że wszystko, co robi Lars, jest ciekawe. Nie zgadzam się ze wszystkimi treściami, ale zawsze są one interesujące i warte przedstawienia.

O wiele łatwiej pracowało mi się z nim przy tym filmie, niż w przypadku Dogville.

Wie pani, dlaczego?

Nie, proszę mi nie kazać tłumaczyć jego zachowań!

On wie, jaką historię chce opowiedzieć, a jeśli pracuje się z kimś takim, jak Lars von Trier, to trzeba go słuchać, bo inaczej całe przedsięwzięcie nie ma sensu. Dlatego godzę się na to, co robi. Jest to według mnie ciekawe i o wiele lepsze od niektórych rzeczy, jakie widziałam, nie wspominając już o rolach, które są mi proponowane.

Czy uważa pani, że niewolnictwo i jego następstwa to ważny temat dla filmu?

Nie uważam, by Lars ogłaszał tu jakiś manifest, podobnie jak nie uważam Dogville za anty-amerykańskie. Nigdy tak o nim nie myślałam. Człowiek robi to, co chce robić i w co wierzy. Czy każdy ma robić filmy w określony sposób i na te same tematy? Oczywiście, że nie!

Pewne jest tylko to, że Lars zawsze bierze dobrych aktorów, zawsze zbiera dobry zespół – dlatego jego filmy są takim ciekawym przeżyciem. Można mieć tylko nadzieję, że sam film też będzie dobry i zostanie dobrze odebrany. Jednak szczerze mówiąc teraz już o tym nie myślę, bo przecież i tak nigdy nie wiadomo, jak ludzie odbiorą twoją pracę, prawda?

Rezerwacja biletów
Kupujesz bilet online? Możesz okazać go na telefonie, przed wejściem na salę

Szkoła w kinie
Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej

e-Kino Charlie
Zaproœ Kino Charlie do domu

25 lat Kina Charlie
Tani poniedziałek
Œroda i Niedziela Seniora
Happy Hour
Charlie Kocha Kobiety
Klub Charliego
Filmowy box świąteczny
Sens życia

Cinergia

Ania Movie Charlie

Open Cinema
www.OpenCinema.pl
Zapraszamy do współpracy przy
organizacji kina letniego
Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UŁ

Łódź Kreuje

Subwencja
pfr


Przedsiębiorca uzyskał subwencję finansową w ramach programu rządowego "Tarcza Finansowa 2.0 oraz 6.0 Polskiego Funduszu Rozwoju dla Mikro, Małych i Średnich Firm", udzieloną przez PFR S.A.

pisf

Copyright 2024 © Kino Charlie - Wszelkie prawa zastrzeżone / Polityka RODO / Polityka Cookies